Poszerzanie mapy

Znajdujesz tani lot i po prostu go rezerwujesz. Pobieżnie googlujesz informacje na temat sytuacji w kraju,  ewentualnych szczepień, waluty, kultury, jeśli możesz poszaleć bookujesz bilety na kilka różnych atrakcji i jeżdżąc palcem po mapie wymyślasz losowe trasy do pokonania, a po kilku dniach euforia urlopowa opada i zapominasz o całej akcji, odkładając przygotowania na później.
A później, czyli w przeddzień wylotu, latasz jak kot z pęcherzem (dlaczego się tak właściwie mówi?) – pranie, eliminacja odzieżowa czego nie można nie zabrać, samo pakowanie, do tego zakupy, opracowanie planu jak dostać się na lotnisko, jak wydostać z lotniska na miejscu… I to wszystko po to żeby dopiero w samolocie rozsiąść się wygodnie, wziąć głęboki oddech, popatrzeć na chmury z góry i uświadomić sobie, że właśnie robisz coś czego jeszcze nigdy nie robiłeś. Jesteś o krok dalej niż kiedykolwiek wcześniej. Dzieje się coś ogromnego. To Twój pierwszy raz! Zauważajcie takie momenty w swoim życiu  ( ͡° ͜ʖ ͡°) Dajcie sobie chwilę na pobycie szczęśliwymi, spełnionymi ludźmi. Wiem, że tacy jesteście, że robicie w życiu kawał zajebistej roboty.
Znamy się wszyscy, wiem co mówię 😉

 

I takim właśnie trochę przypadkiem w połowie sierpnia wybrałam się po raz pierwszy w życiu do stolicy Francji.

Musicie wiedzieć, że jestem bardziej podróżnikiem niż turystą i z reguły miejskie aglomeracje nie robią na mnie większego wrażenia, bo z założenia rządzą się tymi samymi mechanizmami. Według mnie każde miasto jest takie samo, tylko trochę inne 😉 (Serio. Ludzie wszędzie jeżdżą samochodami i transportem publicznym, wszędzie pracują, wszędzie mają prawa i obowiązki, wszędzie się spieszą albo nie spieszą, wszędzie mają domy, mieszkania, działki, restauracje, kluby, puby, kawiarnie i pizzerie. Różnią się szczegółami, bo każdy kraj ma swój styl i swój smak, pod który to wszystko jest naginane. I pizza, i chińczyk, i kebab i nawet sushi jest bardziej polskie, niż japońskie, bo robi się je z polskich składników i tutejszych przypraw, nawet jeśli co raz częściej przyrządzają je Japończycy.)

Tym razem nie było inaczej. Paryż to aglomeracja jak każda inna. Trochę nieskładnie upchanej nowoczesności wśród zabytkowych kamienic. Małe wąskie uliczki z jeszcze węższymi chodnikami, przy których otwarty jest sklepik na sklepiku. W punktach turystycznych, takich jak Łuk Triumfalny czy Wieża Eiffla hordy ludzi, prawdziwe masy, gdzie trzeba mocno ściskać plecak pod pachą na wszelki wypadek, bo kradzieże są na porządku dziennym.

Ciekawostka: tam są masy ludzi, no ogrom, przepychasz się przez tłum jakbyś wbijał się pod scenę na Openerze. Chcąc się wydostać musiałam ruszyć w ten tłum, żeby skręcić w jakąś boczną uliczkę. Także przepycham się przez ten tłum, a on nagle się rozstępuje. Ludzie przystają, wpadają na siebie (bo Ci z tyłu nie przewidzieli zatrzymania), starają się zmienić kierunek, jeszcze bardziej się tłoczą jakby weszli na niewidzialną szybę… Ja patrzę, a w tym tłumie, centralnie na środku chodnika, siedzi koleś. Totalnie ma w nosie, że ludzie niemal wchodzą mu na głowę i nie mogą przez niego przejść, bo on sprzedaje mini wieże Eiffla. 5 sztuk po 2 Euro. Jeden koleś, drugi, piąty, dziesiąty. Wystawa polega na tym, że na chodnik rzucają jakieś szmaty, chciałabym powiedzieć, że dywanik czy materiał, ale w większości to są po prostu niechlujnie rzucone tkaniny, na które rzucają sterty różnych gadżetów. Niektórzy nawet ich nie układają, po prostu rzucają na kupę i możesz sobie kucnąć i przebierać w tej stercie. No niestety nie wygląda to estetycznie i profesjonalnie. Takie widoki obniżają walory takich miejsc. Dziwię się, że nikt z władz miasta nie zaproponował im kawałeczka chodnika, na którym po ludzku zorganizują sobie schludny straganik i wszyscy na tym zyskają.

Także pierwsze wrażenie jakie towarzyszyło mi podczas tego wyjazdu, to przeświadczenie o tym, że istnieje pewien nierozwiązany problem na tym obszarze. Wierzę, że dałoby się niskim kosztem zapewnić tym straganiarzom godne warunki legalnej pracy i uprzyjemnić odwiedzającym spacerowanie po mieście. Po raz pierwszy poczułam się rozczarowana wyglądem „Zachodu”, że jednak nie do końca jest ok.

 

I tu trzeba jasno podkreślić, że cały Paryż i jego okolice to Francja w pigułce – znajdziesz widoki i miejsca, gdzie naprawdę przenosisz się do innej epoki i zapominasz o XXI wieku, są miejsca gdzie zapominasz o francuskiej atmosferze i czujesz się jak podczas krótkiego wypadu za miasto i są miejsca okrutne, o których istnieje Francji i samego Paryża nie podejrzewałam. 

Po całym mieście i jego obrzeżach rozsypane są jak puzzle piękne widoki z serii #catchmoments, które  zapierają dech w piersiach, ale uwaga! Można je wyłapać tylko wtedy, gdy nie chodzi się z głową w telefonie. Wzdłuż każdej wąskiej uliczki stoją średniowysokie (takie ani super niskie, ani super wysokie. średniowysokie;) stare kamienice, co potrafi stworzyć romantyczny, niepowtarzalny klimat.
Przy większych skrzyżowaniach knajpki i restauracyjki wystawiają swoje małe stoliki pod rozłożonymi markizami. Gdzieniegdzie ktoś rozwiesi lampki, dzięki czemu wieczorny pejzaż wygląda 11/10. Łatwiej to dostrzec w małych podparyskich miasteczkach jak d’Enghien-les-Bains czy Montmorency, gdzie właśnie się zatrzymałam na zaproszenie mojej serdecznej przyjaciółki.
Jednak w samym Paryżu na tych małych uliczkach są takie masy ludzi i tak wiele najróżniejszych sklepików, butików, knajp i restauracji że ten klimat zwyczajnie przepada, bo zamiast enjoyować moment skupiasz się na tym jak ich wszystkich wymijać, tłum się na Ciebie wpycha, przepychasz się, w międzyczasie uważasz na swój plecak w tym ścisku i już po chwili po prostu szukasz drogi ucieczki.  (Zupełnie niechcący tak zdrabniam, ale wszystko tam jest takie nieduże, upchane i ściśnięte, że aż nie mogę sklepu nazwać sklepem, bo to nie pasuje. Tam są sklepiki.)
Poza tym co kilka kroków czujesz zapach szczyn i gówna. Czy to na uliczkach, czy to w metrze, czy to w mieście, czy za miastem. Na własne oczy widziałam typów lejących w środku dnia na środku ulicy. Na litość boską! I nikogo poza mną to nie wzruszało. Nie żebym była królową porządku, ale są jakieś granice. Dobry smak i estetyka został bezpowrotnie utracony. To jest dla mnie jedno z największych zawodów podczas tego wypadu. I jestem też wdzięczna Polakom i służbom porządkowym, że jednak w Polsce takie akcje są szokujące i nieakceptowalne społecznie, a to tego mamy nieźle rozwiniętą sieć publicznych toalet i nikt nie musi zachowywać się w tym sposób. 
I tu polecam moją wcześniejszą publikację Dokąd sięga Twoja odpowiedzialność?, bo tam właśnie o tym piszę, że nie możemy sobie pozwalać na tego typu zachowania i swobody, bo sami sobie robimy krzywdę. Nie uwsteczniajmy się jako społeczeństwo, skoro przeszliśmy taką długą drogę, by być tu gdzie jesteśmy.
Także co do przyjemności krajobrazowych to mocne 5/10, pomimo całej egzotyki i uroczych krajobrazów.

Organizacja transportu publicznego, dojeżdżanie gdziekolwiek czy to metrem czy autobusami może nie jest na wybitnym poziomie, ale działa. Trzeba sobie tylko wcześniej ustalić godziny i trasy i można bezproblemowo, w miarę sprawnie dojechać z punktu A do punktu B na drugim końcu miasta. (I nie omieszkam nieskromnie zaznaczyć, że organizacja i ceny warszawskiego transportu miejskiego jest na turbo wybitnym poziomie w Europie, jeśli nie na świecie. Tak wynika z moich osobistych doświadczeń. Mamy zajebistych ludzi w urzędach, drodzy Państwo. Tak, tak. Ktoś tam ewidentnie myśli i bierze kasę za dobrze wykonaną pracę. Takie rzeczy trzeba zauważać, propsować i mówić o nich głośno.). Natomiast ceny za takie przejażdżki to dla przeciętnego Polaka zarabiającego w złotówkach to jest trochę szaleństwo. Jeśli w Warszawie stosunek jakości do ceny to 15/10 (a to potwierdzony fakt, nie opinia), to w Paryżu jest to 5/10. W moim przypadku wyglądało to jeszcze gorzej, bo nocleg miałam poza Paryżem, gdzie musiałam kupować bilety kolejowe poza miastową strefą, na dodatek nie ogarnęłam tematu tak jak powinnam, bo jestem pierdołą i to był mój największy wydatek na tej wycieczce – transport. A wiecie ile kobiety wydają kasy na pierdoły na takich wycieczkach, także to nie żarty skoro na transport wydałam jeszcze więcej.
Poza cenami, sam wygląd i komfort to słabe 2/10. Metro ma 15 linii, trochę jeździ pod ziemią, trochę nad ziemią i nie ma generalnie różnicy pomiędzy ichsiejszym metrem, a naszymi SKMkami. Każda stacja metra, na której byłam, okraszona jest kuszącym zapachem starych szczyn pomieszanych z wilgocią i ciężkim powietrzem podziemi. Przejścia pomiędzy poszczególnymi liniami czy droga do wyjścia na powierzchnię to zwyczajny tunel w kanałach, gdzie sufit często masz na wyciągnięcie ręki, tylko ściany wyłożone są białym, lakierowanym klinkierem, co z resztą po pewnym czasie nadaje mrocznego klimatu labiryntu w szpitalu psychiatrycznym. No ten element nie wygląda jakoś super zachodnio i apetycznie.
Drogi na powierzchni też nie robią wrażenia. W większości tylko główne ulice w mieście są dwukierunkowe, pomiędzy kamienicami są raczej jedynie wąskie jednokierunkowe uliczki, często również z kocich łbów – możecie sobie wyobrazić jazdę i parkowanie. 

 

W kwestii kultury nie zauważyłam czego nietypowego czy zwracającego uwagę. Ludzie na ulicach są zupełnie normalni, jedni bardziej serdeczni, inni mniej. W sklepach obsługują Cię mniej lub bardziej serdecznie. Jestem z Polski, umówmy się – panie w Społem w moich rodzinnych Siedlcach dały mi taką lekcję życia, że żadna nieuprzejmość mnie już nie zaskoczy, dziękuję.
Niemniej przeżyłam jedną sytuację, która zwaliła mnie z nóg. Uwaga. Siadam na kawkę w randomowej restauracji w centrum Paryża – podkreślam, Paryża. Stolicy Francji. Ceny przystawek zaczynają się od 20 Euro, ale zakładam, że takie ceny obowiązują standardowo we Francji, bo nie było to żadne fancy miejsce (jeśli było to ja pierdolę!). Moja przyjaciółka zostawia mnie na chwilę, a ja zostaję z taskiem zamówienia kawy. – Bonjour, witam się z kelnerem. – Can I have two coffees, please? I pokazuję mu na palcach dwa, bo przecież wiem, że Francuzi nie rozmawiają po angielsku. Pan kelner spochmurniał odpowiadając mi po francusku, że on nie zna angielskiego iiiii odwraca się do mnie dupą i odchodzi nie czekając nawet na moją reakcję. Ma centralnie w dupie moje dwa palce i uśmiech zakłopotanego turysty bez języka, nawet nie próbuje spojrzeć na kartę, w której jak wół pokazuję mu konkretną pozycję PO FRANCUSKU. Nie. On po prostu nie obsługuje anglojęzycznych, dziękuję, dobranoc.

No i ja doskonale rozumiem – mieszkasz we Francji i nie masz potrzeby znania angielskiego, to oczywiste, że ja jestem gościem i po mojej stronie leży problem komunikacyjny. Tylko, że ta sytuacja nie wymagała znajomości nawet jednego słowa, coffee na przykład. Wystarczyłoby, gdyby bez słowa spojrzał co pokazuję mu palcem w karcie i że mam dwa palce, ułożone w znak peace, nota bene. To było niezwykle edukacyjne doświadczenie. To było super aroganckie i porażające, Razem z tą sytuacją runęła cała moja wizja pięknego, arystokrackiego Paryża, w którym żyją jedynie ludzie z klasą. 

 

Przeżyłam fantastyczną przygodę, podczas której zakpiłam sama z siebie. Jechałam z takim poczuciem spełnianego marzenia, że zobaczę w końcu ten zachód, o którym do tej pory mogłam jedynie poczytać w internecie i kolorowych czasopismach, w mojej głowie rysował się romantyczny obraz francuskiego stylu, szyku i swego rodzaju dostojności. Klasy. Tak, to jest właśnie to słowo, które liczyłam, że we Francji zamienię w uczucie.

Wróciłam z tej podróży dużo mądrzejsza niż wyjechałam, choć był to zaledwie tydzień i z lekkim rozczarowaniem stwierdzam, że Francja nie różni się niczym od innych krajów Europy. Ma swoje plusy i minusy jak każdy. Zapewne większe wrażenie zrobiłoby na mnie to miejsce, gdyby to były moje pierwsze zagraniczne doświadczenia i gdybym nie miała porównania. Ale mam, i w moim zestawieniu miejsc, w których czuję się dobrze, które są klimatyczne i przyjazne, to Paryż zajmuje jak na razie ostatnie miejsce na pięć krajów, które odwiedziłam. 

Reasumując, moi drodzy, bo w końcu część z Was nie doczyta do końca i będzie przypał.
Po pierwsze naprawdę warto podróżować, odwiedzać nowe miejsca i poszerzać swoją mapę. Trzeba zestawiać swoje oczekiwania i stworzone w głowie marzenia z rzeczywistością. Nie ma nic piękniejszego w życiu niż nauka doświadczeń
Pomimo tego, że miejsce nie było tak zachwycające jak sądziłam, że będzie to był mój pierwszy raz! Spełniłam swoje marzenie wsiadając do tego małego samolociku do Paryża. Dowiedziałam się, że jest pięciokrotnie mniejszy od Warszawy, a mieści o niemal pół miliona osób więcej (pomyśl nad tym chwilę, bo tak naprawdę te moje obserwacje i odczucia, to jest nic innego jak przyczyna-skutek i jakie ciekawe wnioski można z tego wyciągnąć!). Nauczyłam się od Francuzów, że można zadbać o swoją tożsamość narodową, zachować soją dumę i próbować nie zatracić się w napływie turystów i emigrantów (gdzieś kiedyś wspominałam, że Anglikom to się z kolei nie udało i bardzo nad tym ubolewam), ale może to kosztować utraceniem klasy, można stracić przez to szacunek i całkowicie zmienić swoją postawą odbiór świata.
Jednocześnie przywiozłam ze sobą z tej podróży absolutnie totalny brak kompleksu polskości. Nasza stolica jest olbrzymia, mamy nieporównywalną przestrzeń, dużo nowocześniejszą infrastrukturę, architekturę, zagospodarowanie przestrzenne i co za tym idzie komfort. Nasza umowa społeczna zakłada, że nie wypada zignorować człowieka, który o coś pyta, nawet jeśli mówi w suahili, bo tak nas wychowano. Etykieta jest bardzo ważna. (I to nie jest tylko teoria. To wnioski wyciągnięte z kilkunastu, czy może nawet kilkudziesięciu rozmów z ludźmi, którzy Polskę odwiedzili czy się tu przeprowadzili.) 
Także jeździjcie, poznawajcie i sprawdzajcie, bo czasem inni mają coś fajnego, co można podpatrzeć i przywieźć ze sobą do Polski, a czasem zupełnie przeciwnie – będzie to okazja do docenienia tego, że mieszkamy w takim fajnym miejscu, że mamy ogromny potencjał, możliwości i często bardzo dobrze to wykorzystujemy. Mam nawet taką swoją małą teorię, że wyjeżdża się tylko po to, żeby wrócić. Bo to wtedy stajesz się mądrzejszy, po odbytej podróży, nie w jej trakcie.

Doceniajcie. Zamiast emigrować dołóżcie swoje 3 grosze do tego, żeby nasze dzieciaki mogły mówić po polsku, być edukowane w bardziej przemyślany sposób, być leczone w komfortowych warunkach, jarać zioło bez przypału, mieć otwarte umysły i jeszcze lepsze warunki do tego, żeby podbijać świat.

Tyle na dzisiaj. Dzięki, pozdrawiam!
A dla chętnych pojawiła się nowa opcja – Ty podajesz mi swojego maila (na dole kolumny po prawej stronie), a ja wysyłam Ci informację, kiedy pojawia się nowy wpis. Polecam, bo bardzo długo rozkminiałam jak to zrobić, żeby działało 😉 
EDIT: Czasem też zapominam wysyłać. Proszę nie nie zdziwić ;D #całaJa ¯\_(ツ)_/¯

[URIS id=912]

Nie wierzę, że ktoś dotrwał do tego momentu, bo to oznacza wielki sukces! Także jeśli serio zrobiłeś taką szaloną rzecz i nadal tu jesteś to w komentarzu gdzieś na moich socialach wpisz nazwę miejsca (w Polsce lub na świecie), które warto zobaczyć 😉  #zabawa

Basia Romanowska

Żyję w zgodzie ze sobą. Inspiruję do spełniania marzeń i podążania za głosem serca. Chcę rozbudzać w Was świadomość własnych potrzeb i jakościowego życia. Rozwijam też własną firmę IT zajmującą się testami aplikacji. Zapraszam Cię do świata, gdzie normalność to wrażliwość, satysfakcja i radość z życia oraz spełnianie marzeń <3 Poznajmy się!

Wesprzyj to co robię i dołącz do grupy mikrozachwytowiczów. Ciesz się żyćkiem <3

Śledź sociale Mikrozachwytów, dziel się swoimi mikrozachwytami i oznaczaj @basiaromanowska (IG) lub @ilovemikrozachwyt (FB). Uśmiechnijmy się do siebie.
Daj się poznać ♥